I Still Think

Cześć! Piszę z jakiegoś cudownego miejsca wewnątrz mnie samej. To taka przenośnia, bo tak naprawdę jestem w domu, w swoim pokoju, gdzie wciągam do płuc cudowny aromat pieczonego kurczaka i frytek. Zamykam oczy, myślę o upale na zewnątrz oraz o tym, że za godzinę wychodzę z przyjaciółmi na koncert bluesowy. Jednocześnie jestem niesamowicie podekscytowana, bo cała ta atmosfera przypomina mi o ubiegłorocznych wakacjach, kiedy to kwitła moja miłość do kilku różnych ludzi i zjawisk. To takie piękne uczucie, nie potrafię go opisać! Studia dają mi szczęście, ale to, co odczuwam teraz w domu, przy muzyce Darrena i zapachu tego kurczaka, to pieprzona magia.

W momentach takich, jak ten, nie ma żeczy niemorzliwych. Wszystko może być na odwrót, jeśli tylko na to zapracuję. Marzę o chłodnych porankach rozpoczynających upalne dni. Wiecie, jakie poranki mam na myśli? Taki poranek da się rozpoznać, jeśli cień padający na skórę sprawia przyjemność, a jednocześnie budzi pragnienie doświadczenia promieni słońca. Jeśli dym z papierosa leniwie opływa palce i ucieka z powiewem powietrza, a włoski na przedramionach jeżą się, jakby gotowe pobiec w stronę budzącego się dnia. Takie poranki są w Kalifornii. Takimi porankami nasiąkł Darren, dlatego teraz jego głos i uśmiech zawsze sprawiają, że ułamek wspomnień o szczęśliwych dniach przenika przez kilometry, monitor i moją skórę, by uderzyć prosto w ośrodek Miłosnego i Błogiego Samopoczucia.

Kocham Starkidów i nigdy nie przestanę. Może marzeń nie powinno się zupełnie definiować, ale w tym wypadku oni nieświadomie określają moje. Chciałabym na własnej skórze doświadczyć wszystkiego, co dotyczy tych ludzi. Tej kreatywności, umiejętności zabawy, przyjaźni, możliwości i chęci chłonięcia życia. Godzinami mogę oglądać zdjęcia, słuchać najpiękniejszej piosenki Darysia i ronić radosne łzy wynikające z poczucia absolutnej miłości i harmonii.